Film zapowiadał się dobrze:
- nakręcony na podstawie kultowego komiksu,
- reżyser (Luc Besson) ma na koncie lubiany przeze mnie Piąty element,
- film miał największy budżet w historii europejskiego kina (200 milionów dolarów albo nawet euro).
Jak wrażenia?
Początkowo na Valeriana miałem wybrać się do kina. Dobrze, że z tych planów ostatecznie nic nie wyszło, bo za jednym posiedzeniem trudno byłoby go strawić, a tak w domu mogłem go sobie spokojnie obejrzeć na raty.
Film najbardziej spodoba się dzieciakom w wieku 10-12 lat. Moim zdaniem jest to komercyjniak skierowany do szerokiej publiczności. Typowe przygodowe kino osadzone w świecie science-fiction. Trochę tu Gwiezdnych wojen, trochę Avatara.
Najbardziej podobała mi się scenografia, stroje i niektóre obce rasy. Najmniej te avatarowe ludki (Perły), aktorzy i ich gra, zwłaszcza głównej pary. Grali nieprzekonująco, między głównymi bohaterami nie było czuć chemii.
Muzyka jest wtórna, pasowałaby do każdego innego filmu z ostatniej dekady. Najgorszy ze wszystkiego był scenariusz. Historia jest cieniutka niczym druga herbata zaparzona z tej samej torebki Sagi.
Czy warto?
Niewiele stracisz, jeśli sobie odpuścisz ten film, a zyskasz 1,5 godz. Tatusiom na pewno spodoba się Rihanna, dzieciom kosmici, a niewybrednym mamom wątek romantyczny. Na wspólny wieczór z rodziną może być, ale spokojnie znajdzie się coś lepszego.